Ciąg dalszy...
Ja: Diggy dzwoni... - Spojrzałam na przyjaciół niewiedzącym wzrokiem.
Do mnie rzadko kiedy dzwonił, a jeśli już to robił to musiało być coś nie tak.
Ast: To odbierzesz w końcu?
Ja: A tak racja. - Przesunęłam palcem po ekranie. - Halo?
Dg: Przyjedźcie do pobliskiego szpitala! - Krzyknął tak, że aż musiałam odsunąć telefon.
Ja: Ale po...
Dg: Nie pytaj, tylko wsiądźcie w auto i przyjedźcie do cholery jasnej!
Ja: Dobra, będziemy za jakieś 10 minut. - Podniosłam się z miejsca, rozłączając się przy tym. Rzuciłam okiem na pokój. - Jedziemy do szpitala, szybko!
Nie zadawali pytań tylko ruszyli za mną w stronę wyjścia. Z każdym stawianym krokiem byłam coraz bardziej przerażona. Serce łomotało, ręce się trzęsły. Ale co tak naprawdę się stało? Coś z nim samym? Nie, wątpię w to. Albo coś nie tak z Mirelą? Raczej nie. Lub coś się stało Omidowi. Nie wiadomo nic. Zbiegłam po schodach, zagłębiając się w myśli. Kiedy wyciągałam już dłoń aby otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz, przypomniało mi się coś bardzo ważnego.
Ja: Jezus, a klucze od auta?! - Chciałam się już wracać do kuchni po nie, ale Aston mnie zatrzymał.
Ast: Są tam gdzie zawsze? - Skinęłam głową. - Idźcie już na podjazd, a ja wyjadę i będę prowadził. - Nic nie odpowiedziałam, tylko powtórzyłam ruch. Wybiegłyśmy z Domi na podjazd. Aston zamknął dom i otworzył auto. Wsiedliśmy do niego jak najszybciej i ruszyliśmy. Jechaliśmy dość szybko. Na nasze szczęście nie było korków, co umożliwiało nam szybsze dotarcie do szpitala, który był dwie ulice dalej od mojego domu. Kiedy Ast wjechał na parking i zaparkował zrobiło mi się nie dobrze. Wysiedliśmy i popędziliśmy w stronę wejścia, gdzie czekał na nas Diggy. Kiedy byliśmy od niego jakieś 5 metrów ruszył do środka. Zaprowadził nas na 3 piętro.Miał mokre policzki...płakał. Nadal nie wiedzieliśmy, o co chodzi, nadal tkwiliśmy w niewiedzy, co mnie jeszcze bardziej dobijało.
Ast: Digg, o co chodzi?
Odpowiedziała nam cisza. Diggy próbował coś powiedzieć, zmagał się z czymś, nie umiał wydobyć z siebie ani jednego słowa. Wszystko przychodziło mu z trudem. Rozglądałam się po korytarzu. Spoglądałam na ściany, numery pokoi, ludzi pracujących. Staliśmy, każdy w nerwach, Diggy powstrzymywał łzy. Po jakimś czasie drzwi od sali, przed którą staliśmy otworzyły się. Diggy chciał się ruszyć i wejść lecz doktor powstrzymał go ruchem ręki.
Doktor: Robimy co w naszej mocy.
Ast zaczął się denerwować, nie umiał znieść szpitali, nienawidził ich. Domi siedziała otumaniona, przygnębiona, wystraszona i zagubiona. Diggy się już całkowicie rozpłakał. Zauważyłam w ręce doktora czerwoną teczkę, na której było napisane imię i nazwisko pacjenta... Mirela Santford... Nie...Nie...Nie...Nie...Tylko nie to!
J: Mirela.. - Szepnęłam
Ast: Co Mirela?
J: To o Mirelę chodzi idioto!
Zaczęłam panikować, tak samo zareagowała Dominika.
Ast: Diggy co się stało?
Dg: Mieliśmy wypadek.
Po tych słowach z sali dobiegł przeraźliwy pisk maszyny...wszyscy wiedzieli co się dzieje. Zaczęłam płakać...każdy zaczął. Oglądaliśmy jak pielęgniarki i lekarz, który przed chwilą wyszedł wpadli do pokoju. My staliśmy na korytarzu rycząc. Przytuliłam się do Asta, a Domi podeszła i przytuliła Diggy'ego. Po kilku minutach wyszedł lekarz. Diggy patrzył z nadzieją lecz jednak została ona ugaszona. lekarz popatrzył na nas, spuścił głowę i pokiwał przecząco. Aston się jakoś trzymał, my się załamaliśmy w tym momencie. Utraciliśmy ją. Mireli już nie ma z nami...
Nie zadawali pytań tylko ruszyli za mną w stronę wyjścia. Z każdym stawianym krokiem byłam coraz bardziej przerażona. Serce łomotało, ręce się trzęsły. Ale co tak naprawdę się stało? Coś z nim samym? Nie, wątpię w to. Albo coś nie tak z Mirelą? Raczej nie. Lub coś się stało Omidowi. Nie wiadomo nic. Zbiegłam po schodach, zagłębiając się w myśli. Kiedy wyciągałam już dłoń aby otworzyć drzwi i wyjść na zewnątrz, przypomniało mi się coś bardzo ważnego.
Ja: Jezus, a klucze od auta?! - Chciałam się już wracać do kuchni po nie, ale Aston mnie zatrzymał.
Ast: Są tam gdzie zawsze? - Skinęłam głową. - Idźcie już na podjazd, a ja wyjadę i będę prowadził. - Nic nie odpowiedziałam, tylko powtórzyłam ruch. Wybiegłyśmy z Domi na podjazd. Aston zamknął dom i otworzył auto. Wsiedliśmy do niego jak najszybciej i ruszyliśmy. Jechaliśmy dość szybko. Na nasze szczęście nie było korków, co umożliwiało nam szybsze dotarcie do szpitala, który był dwie ulice dalej od mojego domu. Kiedy Ast wjechał na parking i zaparkował zrobiło mi się nie dobrze. Wysiedliśmy i popędziliśmy w stronę wejścia, gdzie czekał na nas Diggy. Kiedy byliśmy od niego jakieś 5 metrów ruszył do środka. Zaprowadził nas na 3 piętro.Miał mokre policzki...płakał. Nadal nie wiedzieliśmy, o co chodzi, nadal tkwiliśmy w niewiedzy, co mnie jeszcze bardziej dobijało.
Ast: Digg, o co chodzi?
Odpowiedziała nam cisza. Diggy próbował coś powiedzieć, zmagał się z czymś, nie umiał wydobyć z siebie ani jednego słowa. Wszystko przychodziło mu z trudem. Rozglądałam się po korytarzu. Spoglądałam na ściany, numery pokoi, ludzi pracujących. Staliśmy, każdy w nerwach, Diggy powstrzymywał łzy. Po jakimś czasie drzwi od sali, przed którą staliśmy otworzyły się. Diggy chciał się ruszyć i wejść lecz doktor powstrzymał go ruchem ręki.
Doktor: Robimy co w naszej mocy.
Ast zaczął się denerwować, nie umiał znieść szpitali, nienawidził ich. Domi siedziała otumaniona, przygnębiona, wystraszona i zagubiona. Diggy się już całkowicie rozpłakał. Zauważyłam w ręce doktora czerwoną teczkę, na której było napisane imię i nazwisko pacjenta... Mirela Santford... Nie...Nie...Nie...Nie...Tylko nie to!
J: Mirela.. - Szepnęłam
Ast: Co Mirela?
J: To o Mirelę chodzi idioto!
Zaczęłam panikować, tak samo zareagowała Dominika.
Ast: Diggy co się stało?
Dg: Mieliśmy wypadek.
Po tych słowach z sali dobiegł przeraźliwy pisk maszyny...wszyscy wiedzieli co się dzieje. Zaczęłam płakać...każdy zaczął. Oglądaliśmy jak pielęgniarki i lekarz, który przed chwilą wyszedł wpadli do pokoju. My staliśmy na korytarzu rycząc. Przytuliłam się do Asta, a Domi podeszła i przytuliła Diggy'ego. Po kilku minutach wyszedł lekarz. Diggy patrzył z nadzieją lecz jednak została ona ugaszona. lekarz popatrzył na nas, spuścił głowę i pokiwał przecząco. Aston się jakoś trzymał, my się załamaliśmy w tym momencie. Utraciliśmy ją. Mireli już nie ma z nami...
Ciąg dalszy nastąpi...